Pani Minister - ja nie chcę bonu
 Platforma Obywatelska i MEN przypomniały sobie o jednym z haseł programu wyborczego rządzącego dziś ugrupowania, a mianowicie o tzw. bonie edukacyjnym, zwanym też bonem oświatowym. Powołano nawet nowego wiceministra, p. Lillę Jaroń, która wkrótce może otrzymać zadanie zaprowadzenia nowych porządków w finansowaniu szkół. Na pierwszy rzut oka idea bonu edukacyjnego wygląda atrakcyjnie. Zwiększa przecież wpływ rodziców na to, co dzieje się w szkole, same szkoły zaś zmusza do większej konkurencji. W rezultacie mielibyśmy otrzymać wzrost poziomu szkolnictwa. Obowiązuje tu założenie, iż rodzice i uczniowie będą wybierać lepsze, czyli lepiej uczące szkoły, dzięki czemu te właśnie szkoły, obdarzone większą liczbą bonów swoich uczniów, będą otrzymywać większe dotacje i więcej etatów nauczycielskich.
Niestety, to tylko mieszanina pustych haseł z krótkowzrocznym marzycielstwem.
Gorąco polecam lekturę artykułu Jana Hartmana, profesora filozofii z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Wreszcie pojawiają się głosy dostrzegające, że niewidzialna ręka wolnego rynku nie jest magicznym lekarstwem na wszystkie problemy, a już na pewno nie na problemy edukacji.
|