Talent - wrodzony czy stworzony?
Był rok 1921, kiedy Terman postanowił do geniuszu podejść metodycznie. Spośród uczniów kalifornijskich szkół podstawowych wyłowił grupę 1470 dzieci o IQ wynoszącym od 140 do 200 punktów. "U człowieka, nie licząc prawdopodobnie moralności, nie ma nic ważniejszego niż IQ" - mawiał, bezgranicznie wierząc, że wybranym przez niego dzieciom pisany jest niechybny życiowy sukces. Postanowił podążać ich tropem tak długo, jak tylko się da. I tak został cieniem swoich geniuszy, którzy od jego nazwiska zyskali miano "Termitów".
Jakież było jego rozczarowanie, gdy po latach się okazało, że większość z nich prowadziła mniej lub bardziej przeciętne życie, a kilkoro nawet stoczyło się na dno. Gdyby wybrać losowo podobną grupę dzieci, nie kierując się przy tym ich ilorazem inteligencji - wyniki byłyby takie same. Żaden z geniuszy nie zdobył Nobla, Pulitzera ani medalu Fieldsa (co było udziałem kilkorga "mniej inteligentnych", których Terman nie zakwalifikował do swojego eksperymentu).
Podobne wyniki notowali później także inni psychologowie, przyznając w końcu dość jednomyślnie: iloraz inteligencji szczęścia nie daje. Stwierdzenie owo trafnie podsumował jakiś czas temu wybitny fizyk Stephen Hawking, nagabywany o ujawnienie swojego IQ (szacuje się, że wynosi on ponad 200 punktów): - Ludzie, którzy chełpią się swoim IQ, to zwykle życiowi nieudacznicy.
A naukowcy oceniają, że aby dostać się na studia i ukończyć średnio trudny kierunek, wystarczy IQ o wysokości 115 punktów. Prof. Artur Jensen, znany psycholog różnic indywidualnych z University of California, stwierdził, że po osiągnięciu ilorazu inteligencji około 120 dodatkowe punkty nie przynoszą już żadnej intelektualnej przewagi.
Źródło: Gazeta Wyborcza
|