ISSN 2081 - 6375
 
 
 
Nawigacja
Aktualnie online
bullet.png Gości online: 4

bullet.png Użytkowników online: 0

bullet.png Łącznie użytkowników: 31,086
bullet.png Najnowszy użytkownik: Domcia4562

Ostatnie komentarze
bullet.png Edukacja zdrowotna j...
bullet.png Kto będzie miał kw...
bullet.png [url]https://glos.pl...
bullet.png Dostałam podwyżkę...
bullet.png Podziwiam wychowawcz...
bullet.png Nie dość, że tak ...
bullet.png Z tego co piszesz wy...
bullet.png pracuje jako pedagog...
bullet.png Ciekawe co z godzin...
bullet.png świetne artykuły b...
 
Politycy, odpieprzcie się od szkoły!
 


Politycy, odpieprzcie się od szkoły!

O CO CHODZI Z GIMNAZJAMI?
Kiedy powstawały gimnazja, wielu ludzi ostrzegało, że jest to pomysł co najmniej ryzykowny. Ekipa ówczesnego ministra edukacji Mirosława Handkego, przypomnijmy, w rządzie Jerzego Buzka, tworzonym przez AWS, wspieranym m.in. przez obecnego prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, nie posłuchała ostrzeżeń i reforma tworząca gimnazja weszła w życie. Warto jednak zaznaczyć, że to wejście było mocno skarłowaciałe, bowiem już na starcie nie realizowano założeń tej reformy.
Krytycy pomysłu utworzenia gimnazjów podkreślali, że błędem jest dawanie dzieciom na tym etapie rozwojowym poczucia awansu i inicjacji w dorosłość, a przejście z jednej szkoły do drugiej takie poczucie w naturalny sposób daje.
Zwracali też uwagę, że w ten sposób w jednym miejscu zbiera się młodzież w trudnym okresie dojrzewania, dawne 7 i 8 klasy szkoły podstawowej i 1. szkoły ponadpodstawowej), które wcześniej były - brzydko mówiąc nieco "spacyfikowane". Óśmoklasiści koncentrowali się na przygotowaniach do ukończenia szkoły i egzaminów, a ponadpodstawowi pierwszoklasiści próbowali odnaleźć się w nowym środowisku. W ten sposób czas i energię na solidne rozrabianie mieli tylko siódmoklasiści. I tak to w dużej mierze w rzeczywistości szkolnej wyglądało, co pamiętają doskonale ci, którzy przeszli przez stary system oświaty.
Dodatkowym aspektem, na jaki krytycy zwracali uwagę, było to, że w systemie ośmioklasowym nauczyciel i wychowawca w 7. czy 8. klasie znał już swoich uczniów, po wprowadzeniu gimnazjów trafiali oni do nowej szkoły, w której nikt ich nie znał, bo znać zwyczajnie nie mógł.
Oczywiście, to był ryzykowny, zapewne zły pomysł. Ale były też argumenty za jego wprowadzeniem. Dlaczego to nie wyszło? Czy dlatego, że idea była skażona błędem od początku?
Myślę, że gimnazja mogły zadziałać. Sęk w tym, że od początku nie realizowano zasady oddzielania gimnazjów od szkół podstawowych. Z braku pieniędzy i pomieszczeń tworzono zespoły szkół, przy czym raczej właśnie w układzie podstawówka + gimnazjum niż gimnazjum + liceum.
Przede wszystkim jednak nie przygotowano z wyprzedzeniem nauczycieli do pracy w tak trudnym miejscu, jakim z samego założenia było gimnazjum.
W ten sposób powstała szkoła, w której dzieci uznawały siebie za ludzi dorosłych, czerpiąc z dorosłości to, co z nią najmniej miało wspólnego, a za to było złe, zaś nauczyciele absolutnie nie umieli sobie z nimi radzić. Zbudowano od początku złą legendę gimnazjum. Kolejne roczniki wchodziły więc w ten etap kształcenia z odpowiednim wyobrażeniem, jak ich nowy etap życia powinien wyglądać. I realizowały to.
Idea była dyskusyjna, ale wcale nie - jednoznacznie zła. Jednoznacznie złe było wykonanie.
PRZEKLEŃSTWO CIĄGŁYCH REFORM
System oświaty pochłania wiele lat życia młodego człowieka. Przedszkole nie jest obowiązkowe, więc skupmy się na szkole. Młody człowiek w wieku 6 lat trafia do zerówki i nauczania zintegrowanego, które w sumie trwają 4 lata. W wieku 10 lat na 3 lata trafia na kształcenie podstawowe. Potem kolejne 3 lata poświęcone na gimnazjum, po którym następują kolejne 3 lata szkoły ponadgimnazjalnej. Razem 13 lat nauki.
Od 1989 roku polska szkoła wciąż przeżywa jakąś reformę. Nie mamy czasu sprawdzić, czy działa pierwsza, a już za plecami czujemy oddech drugiej, wymyślonej oczywiście zaraz po ogłoszeniu pierwszej. I tak non-stop. Szkoła potrzebuje spokoju. Dlatego powtórzę - Politycy, odpieprzcie się wreszcie od oświaty! Pozwólcie wejść w życie jednej reformie i zanalizować jej efekty, zanim wymyślicie kolejne.
Prezes Kaczyński 10 lat temu ochoczo głosował za utworzeniem gimnazjów, dziś równie ochoczo chce je likwidować. A co z konsekwencjami? Samorządy budowały szkoły, które były dostosowane do kształcenia młodzieży, nie da się tam łatwo urządzić szkół podstawowych. Nauczyciele kształcili się (przez 10 lat trochę ich się wykształciło) do pracy w gimnazjum. Nie przeniesiemy ich łatwo do nauczania zintegrowanego, ale też nie przeniesiemy do liceum. Burzymy budynki i wywalamy ludzi na bruk? No, to niech prezes Kaczyński z przewodniczącym Millerem jasno to powiedzą. I może niech jeszcze podpiszą cyrograf, w którym zobowiążą się, że przez kolejne 10 lat nie poprą żadnej kolejnej rewolucji oświatowej. Zabawy klockami są fajne i ja nawet rozumiem, że politycy je lubią, ale niech lepiej zainwestują w klocki Lego albo takie fajne drewniane. Stać ich chyba na zakup takich zabawek.
PO CO NAM TA OŚWIATA?
Jakiś czas temu na swoim blogu zastanawiałem się, po co nam w ogóle ta oświata. Moim zdaniem problem polega na tym, że cały czas dłubiemy w systemie oświaty, przekładamy klocki, zmieniamy podstawy programowe, wiek pójścia do szkoły. Nie zadajemy sobie jednak tego kluczowego pytania. I tu moim zdaniem tkwi problem. Czego chcemy od polskiej oświaty? Jakie cele przed nią stawiamy? Kim ma być młody człowiek, który po 10, 12, 13, 15 latach z systemu oświaty wychodzi? Jeśli tego nie ustalimy, będziemy błądzić po omacku.
Takiej debaty mi brakuje. Chciałbym, by w polskim sejmie, niekoniecznie na sali plenarnej, odbyła się debata pod tytułem "Po co nam oświata?". Chciałbym, by eksperci i politycy podjęli takie rozważania. Chciałbym, by tak dyskusja przetoczyła się przez media - te tradycyjne i te współczesne, czyli np. blogosferę.
Dopiero, gdy odpowiemy sobie na pytanie, co chcemy osiągnąć, możemy ustalać, jak to zrobić. Dopiero, gdy ustalimy, dokąd chcemy dojść, możemy ustalać, jaka droga jest do tego najlepsza i co będzie nam potrzebne po drodze. Wydawałoby się, że to oczywiste. A jednak, jak widać, nie.
Kim ma być młody człowiek, który w wieku 18 czy 19 lat wychodzi z systemu oświaty z tzw. średnim wykształceniem? W co chcemy wyposażyć go, gdy będzie ruszał w dorosłe życie? Jakie ma mieć umiejętności, jaką wiedzę?
Dopiero, gdy to ustalimy, możemy dobierać właściwe narzędzia, czyli przejść do tak lubianej przez polityków zabawy klockami. Jaki system oświaty, jaka szkoła, jakie przedmioty, jakie podstawy programowe.
My zaś zaczynamy od końca. W efekcie błąkamy się po omacku, ciągnieci raz w jedną, raz w drugą stronę. Nie wiemy, dokąd idziemy, więc małe mamy szanse, by tam dojść. A jeśli nawet przypadkiem tam dotrzemy, to nie będziemy o tym wiedzieć.
KLUCZOWE SĄ KADRY
Wiedział o tym nawet Lenin, choć to akurat kiepski wzór i kiepskie źródło cytatów. Prawda jednak jest taka, że możemy wymyślić najlepszy, absolutnie wzorcowy, idealny system oświaty. A on i tak nie zadziała, jeśli nie zadbamy o tzw. czynnik ludzki. I to na kilku płaszczyznach.
Po pierwsze, najlepsza reforma nie zadziała, jeśli nie przekonamy do nich zainteresowanych - uczniów, nauczycieli, rodziców, samorządowców. Jeśli ich nie przekonamy, w najlepszym wypadku nie zaangażują się we wprowadzane zmiany, a w gorszym - będą je sabotować. Zwracam uwagę, że przekonać trzeba wszystkie zainteresowane grupy i z wszystkimi rozmawiać. Nie można zaskakiwać pomysłami ani nauczycieli, ani samorządowców, ani rodziców, ani uczniów.
Po drugie, jakbyśmy tych oświatowych klocków nie poukładali, trzeba ludzi przygotować do funkcjonowania w systemie, który się wymyśliło. Z tym zaś jest największy moim zdaniem problem. Zmieniamy program, zapisujemy nowoczesne rozwiązania, a spora część nauczycieli i tak uczy po staremu, bo tak się przyzwyczaili, bo inaczej nie umieją, a uczyć się nie chce. Co gorsza - nie dotyczy to, wbrew stereotypom, nauczycieli z dużym stażem. Bagno pokoju nauczycielskiego z jego marazmem wciąga bardzo szybko.
Żeby było jasne - znam nauczycieli, którzy łączą w sobie pasję, powołanie, predyspozycje i przygotowanie do pracy. Są wyjątkowi. I w tym problem. Są wyjątkami. I to nie jest wina pozostałych, że tacy nie są.
Trudno sobie wyobrazić, ale można skończyć w Polsce studia pedagogiczne i nie wiedzieć, kim był Janusz Korczak oraz nie znać jego myśli wychowawczej. Trudno w to uwierzyć, zwłaszcza że obchodzimy właśnie uchwalony przez sejm Rok Janusza Korczaka. Tak jednak jest. Większość wykładowców na studiach pedagogicznych nie widziała od lat ucznia na oczy. Nie są w stanie przygotować młodwgo nauczyciela do pracy. Trafia on do szkoły, wiedząc wszystko o modelu wychowawczym w starożytnej Sparcie, ale nie wie, jak uczyć, jak pracować z młodzieżą, jak rozwiązywać problemy, z którymi zderzy się już pierwszego dnia.
Nie będzie miał ów nauczyciel też kogo poprosić o radę. Nie ma systemu wsparcia dla nauczycieli. Wielu pedagogów przyznaje, że nie może liczyć na pomoc swoich kolegów ani dyrektora. Boją się, że taka prośba o pomoc zostanie oceniona jako przejaw tego, że nie nadają się do pracy. I faktycznie często z taką reakcją się spotykają.
Nie ma też co liczyć na doszkolenie się w trakcie pracy. System doskonalenia zawodowego jest fikcją. Zmienił nauczycieli w zbieraczy zaświadczeń potrzebnych do tzw. awansu zawodowego. Kiedy rozmawiam z nauczycielami, często słyszę, że mieli niedawno szkolenia, ale nie wiedzą na jaki temat, bo prowadzący za spore pieniądze po prostu bełkotał. Ale za to mieli czas, żeby uzupełnić wpisy w dzienniku lub sprawdzić prace.
Nie może jednak przy tym być też tak, że dyrektor nie jest w stanie skutecznie zwolnić nauczyciela, który nie nadaje się do pracy. Karta nauczyciela i związane z nią przywileje wymagają w mojej ocenie likwidacji. Dyrektor szkoły, jak każdy szef, musi mieć możliwość skutecznego zarządzania instytucją, za którą odpowiada. Byle odpowiadał faktycznie.
SZKOŁA NIE NALEŻY DO NAUCZYCIELI
Gdyby zapytać, kto jest najważniejszy w szkole, większość ludzi odpowiedziałaby zapewne, że uczniowie. Czyżby? A pytamy ich o zdanie? Część odpowie, idąc tropem funkcyjności - dyrektor. A co on może?
Szkoła to skomplikowany organizm. Mamy w niej dyrekcję, nauczycieli, pracowników administracji, uczniów i rodziców. Przy czym rodziców na ogół wcale nie mamy.
Prawo mówi jasno, że w szkole powinna działać Rada Rodziców. Ma ona spore kompetencje. Na ogół sprowadzona jest jednak do roli dawnego komitetu rodzicielskiego: zbiera pieniądze, za które ew. dofinansuje się remont toalety, jeśli dyrektor tak zarządzi i kupi prezenty dla nauczycieli na zakończenie roku szkolnego. Wielokrotnie widziałem, że to dyrektor zarządza budżetem Rady Rodziców. Oczywiście, dyrektorowi czesto jest tak wygodnie. Ale często zarządza tak dlatego, że nie ma partnera w Radzie Rodziców. Kiedy przychodzi do jej wyborów, rodzice chowają się pod ławki, żeby - broń Boże - na nich nie padło. Kiedy przychodzę do szkoły w trakcie wywiadówki, okazuje się, że nie ma wiecej niż połowy rodziców. Mają to wszystko w d...
Szkoła jest jak organizm. Jeśli coś w nim nie działa, nawet z pozoru nieważny element, to całość przestaje funkcjonować prawidłowo.
NUDY
To wszystko jednak wydaje się nudne.
Taki ex-premier, jeden z drugim, nie wyjdzie na mównicę, żeby mówić o skomplikowanym i delikatnym organizmie oświaty. Prościej wyjść i krzyknąć: Wytnijmy śledzionę! To, czy śledziona jest chora, czy zdrowa, jest dla polityka najmniej istotne. "Wytnijmy śledzionę!" brzmi prosto i dobrze się sprzeda.
A jeśli nawet polityk, załóżmy na chwilę, chciałby mówić poważnie o budowie koherentnego systemu oświaty, to jaki dziennikarz się tym zainteresuje? I który zrozumie słowo "koherentny"?
A jeśli nawet, idźmy dalej w tych założeniach, któryś dziennikarz, jakieś medium postanowi pokazać taką debatę, to kto będzie ją oglądał i kogo ona zainteresuje? Za to u cioci na imieninach na oświacie zna się każdy


Źródło: blog Jakuba Śpiewaka

Podziel się z innymi: Facebook Google Tweet This Yahoo
Facebook - Lubię To:


Komentarze
#1 | Tomek dnia 03. września 2012
1. Autor to założyciel i szef Fundacji Kidprotect.pl.
2. Dobrze się wpis czyta (zaś ostatnio na GW jakieś bełkotliwe artykuły o oświacie publikują).
3. Tezy dość dobrze znane i pod większością mógłbym się podpisać.
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.

Logowanie
Nazwa użytkownika

Hasło



Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się

Nie możesz się zalogować?
Poproś o nowe hasło
Newsletter
Aby móc otrzymywać e-maile z PEDAGOG SZKOLNY musisz się zarejestrować.
Shoutbox
Musisz zalogować się, aby móc dodać wiadomość.

28. kwietnia 2024 20:08
Jest, jak Kazimierz pisze.

28. kwietnia 2024 20:07
Rewalidacja nie należy do zajęć obowiązkowych, więc jest nieobowiązkowa. Rodzic może zrezygnować i wcale nie musi tego wniosku uzasadniać, jak to w interpretacjach MEN można wyczytać.

26. kwietnia 2024 19:49
Dyrektor musi takie zajęcia zapewnić, a rodzic może złożyć oświadczenie, że dziecko nie będzie z nich korzystać i tyle.

26. kwietnia 2024 19:45
długa i niepewna.

26. kwietnia 2024 19:45
Niech teraz mądry wizytator i mądry dyrektor na to odpowiedzą. Oczywiście, że rodzic może zrezygnować z zajęć rewalidacyjnych. Jest droga, żeby próbować, go "przymusić", ale

Ostatnio na forum
Najnowsze tematy
bullet.png egzamin ósmoklasist...
bullet.png pedagog szkolny i sp...
bullet.png mam te kwalifikacje?
bullet.png warsztaty dla grona
bullet.png prawnik - prawo ośw...
Najciekawsze tematy
bullet.png mam te kwalifikacje? [460]
bullet.png egzamin ósmoklas... [174]
bullet.png pedagog szkolny i... [118]