ISSN 2081 - 6375
 
 
 
Nawigacja
Aktualnie online
bullet.png Gości online: 9

bullet.png Użytkowników online: 0

bullet.png Łącznie użytkowników: 31,086
bullet.png Najnowszy użytkownik: Domcia4562

Ostatnie komentarze
bullet.png Edukacja zdrowotna j...
bullet.png Kto będzie miał kw...
bullet.png [url]https://glos.pl...
bullet.png Dostałam podwyżkę...
bullet.png Podziwiam wychowawcz...
bullet.png Nie dość, że tak ...
bullet.png Z tego co piszesz wy...
bullet.png pracuje jako pedagog...
bullet.png Ciekawe co z godzin...
bullet.png świetne artykuły b...
 
Czarna dziura polskiej edukacji
 


Czarna dziura polskiej edukacji

Wpadłam w nią całkiem przypadkiem. A skoro już się tam znalazłam, postanowiłam ją zbadać. Ile dzieci idzie do pracy, nie kończąc obowiązkowej edukacji? – na to pytanie nie potrafi odpowiedzieć żadna instytucja w Polsce
Chodzi o uczniów szkół ponadgimnazjalnych, którzy przerywają naukę i jako niewykwalifikowani trafiają na rynek pracy. Ilu ich jest? Ile młodzieży w wieku 16–18 lat, a często i młodszej, porzuca szkołę i idzie do pracy? Tego w Polsce nie wie nikt. Nie istnieją żadne statystyki. Nikt nie zbiera danych, nikt nie czuje się odpowiedzialny za szukanie rozwiązań problemu, bo problemu takiego w sensie formalnym nie ma. Tymczasem według naszych ustaleń sprawa dotyczy dziesiątek, a może nawet i setek tysięcy młodych ludzi w Polsce.

Od nitki do kłębka

Zaczęło się banalnie. Zlikwidowano klasę mojego syna w warszawskim technikum. Świeżo utworzony kierunek o bardzo wąskiej specjalności. Okazało się, że gminy nie stać na utrzymanie kilkunastoosobowej klasy. Połączono więc dwie o zupełnie różnych profilach i powstała 35-osobowa zgraja dryblasów, w której prowadzenie lekcji języka polskiego czy matematyki okazało się fikcją.
Urząd gminy postawił sprawę jasno: nie opłaca się tworzyć małych klas pierwszych, bo i tak nie dotrwają do matury. W procesie edukacji ponadgimnazjalnej wykrusza się 20 procent uczniów.
20 procent? Przeliczam. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego osób w wieku 16–18 lat, czyli w grupie młodzieży podlegającej obowiązkowi nauki, jest 1,9 miliona. Czy to oznacza, że aż 380 tysięcy uczniów nie kończy liceów, techników i zawodówek? Toż to cała armia niedouczonych frustratów skazanych na zasilenie szeregów najgorzej opłacanych pracowników, a nawet i bezrobotnych. W dzisiejszym świecie bez świadectwa ukończenia szkoły trudno liczyć na sensowną pracę i robienie kariery.
Zaniepokojona dzwonię do Ministerstwa Edukacji. Odpowiedź brzmi: brak danych obrazujących problem w skali kraju. Jedyne, czym dysponuje resort, to wyniki Systemu Informacji Oświatowej z marca 2007 roku mówiące o 55 tysiącach osób w wieku 16–18 lat niespełniających obowiązku nauki.
55 tysięcy? Też niemało. Tyle że wiarygodność tych danych podważył raport Najwyższej Izby Kontroli, o czym za chwilę. Najpierw próbuję zadać nurtujące mnie pytanie Ministerstwu Sprawiedliwości. Szkoły mające problem z wagarującymi uczniami – po pierwsze – wzywają na dywanik rodziców, a gdy to nic nie daje, kierują sprawę do sądu rodzinnego. Sądy rozstrzygające w sprawach o niespełnianie obowiązku szkolnego podlegają resortowi sprawiedliwości. Niestety, ostatnie dane Ministerstwa Sprawiedliwości pochodzą z 2000 roku i mówią o 154 prawomocnych orzeczeniach nakazujących „zastosowanie środków opiekuńczo-wychowawczych wobec nieletnich uchylających się od obowiązku szkolnego”. Czyli dotyczą jedynie sytuacji, gdy do akcji wkroczył kurator albo gdy uczeń z powodu opuszczenia zajęć lekcyjnych trafił do zakładu opiekuńczego. Obraz to więc szczątkowy i cokolwiek wyblakły, bo sprzed dziewięciu lat.

Czyli i ten trop okazuje się fałszywy.

Może więc wiedzą coś kuratoria? W 2008 roku Ministerstwo Edukacji poprosiło kuratorów o wyjaśnienie rozbieżności między danymi pochodzącymi od dyrektorów szkół (owe 55 tysięcy) oraz z gmin (81 tysięcy uczniów w wieku 16–18 lat nierealizujących obowiązku nauki). Zwracam się więc do kuratoriów 10 największych miast w Polsce. Moje pytania przepadają jednak jak kamień w wodę. Bo kuratoria zweryfikowały dane tylko tam, gdzie liczby się nie zgadzały, po czym umyły ręce. Albo więc jak w Olsztynie otrzymuję odpowiedź grzeczną, lecz niewiele mówiącą: „Nie ukrywamy, że jest to temat trudny, gdyż bezpośrednich danych statystycznych nie posiadamy”. Albo jak z Gdańska czy Krakowa – lakoniczną i na odczepnego: „Odpowiedzialnych za spełnianie zarówno obowiązku szkolnego, jak i obowiązku nauki określa ustawa o systemie oświaty”. Czyli w domyśle: spadaj, niedouczona babo, bo to nie kuratoria mają ustawowy obowiązek gromadzenia takich danych, lecz samorządy.
Krótko mówiąc, chcąc poznać faktyczny stan uczęszczania młodzieży do szkół ponadgimnazjalnych, trzeba na własną rękę zbadać sytuację w 2478 gminach w Polsce. Żadna z jaśnie oświatowych instytucji tematem jak na razie się nie interesuje.

Praca u podstaw

– W naszej gminie problem narasta z roku na rok – przyznaje Jadwiga Chrobak, naczelnik gminnego wydziału oświaty Warszawa Praga Północ. To stołeczna gmina, w której kilku szkołom zagraża likwidacja z powodu zmniejszającej się liczby uczniów. Nie tylko w wyniku absencji, ale także niżu demograficznego i ucieczki młodzieży z praskich szkół do bardziej renomowanych dzielnic Warszawy.
W przypadku szkolnictwa zawodowego coraz częściej jednak punktem zwrotnym w procesie edukacji okazują się praktyki. Gdy uczniowie trafiają do zakładów pracy, pracodawcy to wykorzystują i odławiają uczniów najzdolniejszych, jednak nie w sensie szkolnych ocen, ale umiejętności zawodowych. Kuszą zarobkiem, co dla tych, których uwierają szkolne ławki, jest szansą na uwolnienie się od walki o świadectwo. Zaczynają więc pracę bez ukończenia szkoły.
– Tyle że bez wykształcenia i potwierdzonych świadectwem kwalifikacji są jak zwierzę uwiązane przy studni na łańcuchu. W pełni uzależnieni od takiego pracodawcy – mówi naczelnik Chrobak. Jej zdaniem dodatkowym czynnikiem wypychającym ostatnio znaczną część uczącej się młodzieży na rynek pracy jest też kryzys: – W sytuacji gdy rodzice tracą pracę, każda kwota zarobiona przez dorastające dziecko jest istotnym zastrzykiem dla domowego budżetu.
W krótkiej perspektywie to rzeczywiście ratunek, ale w dłuższej to robienie krzywdy młodemu człowiekowi, bo wejście na rynek pracy bez zdobycia odpowiedniego wykształcenia przesądza zwykle o jego losie. Ogranicza ścieżkę kariery, możliwości wyboru pracodawcy, a często także szansę na dalsze kształcenie. Nie wiadomo, ile dorabiających dzieci porzuca szkołę w sposób trwały, a ile kontynuuje naukę choćby w trybie zaocznym. Czy zjawisko dotyczy tylko uczniów zawodówek i techników, czy także liceów?
Według Izabeli Wasilewskiej, właścicielki zakładu fryzjerskiego w Olsztynie, która przyjmuje nastolatków na przyuczenie do zawodu, to właśnie licea produkują wielu spośród młodocianych pracowników: – Rodzice pchają dzieci do liceów, a te nie dają rady. Mają słabe oceny, wytrzymują rok albo i pół i zaczynają szukać pracy.
Według raportu GUS „Oświata i wychowanie w roku szkolnym 2007/2008” współczynnik skolaryzacji, czyli liczba osób uczących się w stosunku do liczby całej populacji w danym wieku, wynosi w przedziale 16–18 lat 89,3 procent. W przeliczeniu na uczniów oznacza to, że blisko 200 tysięcy nie spełnia ustawowego wymogu nauki w trybie dziennej szkoły ponadgimnazjalnej.

Terra incognita

Na rozbieżności w liczbach i brak wiarygodnych danych dotyczących realizacji obowiązku nauki przez młodzież zwróciła uwagę Najwyższa Izba Kontroli.
Już rządowi PiS i ówczesnemu ministrowi edukacji Romanowi Giertychowi stawiała zarzut „braku kompletnej i zgodnej ze stanem faktycznym bazy danych”. Oburzenie NIK wywołał także fakt, że mimo pięciu nowelizacji ustawy o systemie oświaty nie zlikwidowano wskazywanych przez Izbę nieprawidłowości.
Rząd PO po kolejnej połajance NIK wiosną 2008 roku przygotował zmiany prawne, które weszły w życie w marcu 2009 roku. Zobowiązują one dyrektorów liceów, techników i zawodówek do przekazywania danych o wypełnianiu przez uczniów obowiązku nauki do gmin. Następnie dane te zebrane na poziomie ogólnokrajowym pozwolą stworzyć pierwszy wiarygodny raport. Stanie się to najwcześniej w 2011 roku, czyli sprawą zajmie się już następny rząd, po wyborach. Bo raport to przecież jedynie punkt wyjścia do działań. Jeśli skala problemu okaże się duża, to być może trzeba będzie zastanowić się nad słusznością obowiązkowego kształcenia do 18. roku życia i uruchomić szybką ścieżkę kształcenia zawodowego z pominięciem gimnazjum?
Rzecz jednak w tym, że sprawa dotyczy nie tylko pokoleń, które w wiek dojrzewania wejdą za jedną czy dwie kadencje rządu, ale i młodych A.D. 2009. – Tymczasem nasza wiedza o zjawisku to terra incognita – przyznaje Joanna Fabisiak, posłanka PO i szefowa sejmowej podkomisji do spraw młodzieży. Zaniepokojona brakiem kontroli nad systemem edukacji w przedziale 16–18 lat zwołała na koniec listopada spotkanie podkomisji w tej sprawie. Mają się na nim stawić przedstawiciele resortów edukacji oraz pracy i polityki społecznej.

Młodociani pracownicy

To, czego nie dostrzegają urzędy, jest zjawiskiem społecznym widocznym gołym okiem. Młodych ludzi, a właściwie dorastające dzieci, już od paru lat spotyka się jako sprzedawców w sklepach, pomoce w zakładach samochodowych, hostessy na przyjęciach czy roznosicieli ulotek na ulicy.
Fora internetowe pełne są zgłoszeń młodocianych poszukujących pracy. Najbardziej pożądana – praca biurowa. Najczęściej oferowana? Dla dziewcząt – w zakładzie fryzjerskim, dla chłopców – lakiernik.
Dane Ochotniczych Hufców Pracy potwierdzają rosnące zainteresowanie pracą coraz młodszych Polaków. W trzech kwartałach tego roku do OHP w poszukiwaniu zatrudnienia zgłosiło się ponad 91 tysięcy osób od 15. do 18. roku życia. 50 tysięcy z nich znalazło zatrudnienie.
– Zgłaszają się coraz częściej osoby poniżej 16. roku życia. Dużo, dużo poniżej – przyznaje Anna Szymańska, rzecznik prasowy komendy głównej OHP.
Dane Centrum Metodycznego Pomocy Psychologiczno-Pedagogicznej potwierdzają, że pracą interesuje się nie tylko młodzież w wieku 16–18 lat, ale i młodsi. Podległe centrum przychodnie wydały w ubiegłym roku 716 zezwoleń na zatrudnienie gimnazjalisty w celu przyuczenia do zawodu. To potencjalna liczba gimnazjalistów, którzy zaczęli pracować w wieku 13–16 lat. Potencjalna, a zarazem oficjalna. A nieoficjalna?
Dziecięca szara strefa to najtańsza siła robocza. Bywa, że 14-latka zamiatająca u fryzjera włosy i zmywająca podłogę zarabia ledwie trzy złote za godzinę. Pracuje na czarno, ale wszyscy przymykają oko, bo ma parę własnych złotych, gdy cała rodzina żyje z zasiłków.
W wielu krajach – i nie chodzi tu o państwa Azji czy Afryki, ale o Australię, USA czy Kanadę – można być obsłużonym w sklepie, na stacji benzynowej, w barze z fast foodem przez bardzo młodą osobę. Praca od 16. roku życia jest naturalną alternatywą dla braku chęci do nauki. I jest to uczciwsze postawienie sprawy niż mamienie ułudą doskonałego systemu edukacji, który każdego kształci aż do uzyskania pełnoletności.

Choroba uleczalna

Dzisiejsze dane Ministerstwa Edukacji, owe 55 tysięcy nierealizujących obowiązku nauki na poziomie ponadgimnazjalnym, to 3,3 procent populacji młodzieży w wieku 16–18 lat. Szczycimy się takim wynikiem. W krajach „starej” Unii Europejskiej (dane Europejskiego Trybunału Obrachunkowego, niestety, z 2000 roku), na które powołuje się resort edukacji, naukę porzuca przedwcześnie aż 19,3 procent młodzieży.
Pytanie, czy jesteśmy lepsi w rzeczywistości, czy tylko na papierze? W końcu Polska od pięciu lat jest członkiem UE i młodzi Polacy – jak młodzi Francuzi czy Hiszpanie – coraz wcześniej wchodzą na rynek pracy. Może pora więc przynajmniej założyć, że europejska średnia jest także naszą średnią? I 380 tysięcy młodocianych pozostających poza systemem edukacji nie jest wcale liczbą wziętą z kosmosu?
Na żadne z tych pytań nie da się jednak wiarygodnie odpowiedzieć bez rzetelnego zdiagnozowania problemu. Z „wypadaniem” uczniów z systemu edukacji jest bowiem jak z chorobą – chcąc skutecznie ją leczyć, trzeba poznać przyczynę. Bez tego można tylko chować głowę w piasek, co jak na razie wszyscy w Polsce chętnie czynią.


( Źródło „Przekrój” 46/2009 )

Podziel się z innymi: Facebook Google Tweet This Yahoo
Facebook - Lubię To:


Komentarze
Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.

Logowanie
Nazwa użytkownika

Hasło



Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się

Nie możesz się zalogować?
Poproś o nowe hasło
Newsletter
Aby móc otrzymywać e-maile z PEDAGOG SZKOLNY musisz się zarejestrować.
Shoutbox
Musisz zalogować się, aby móc dodać wiadomość.

28. kwietnia 2024 20:08
Jest, jak Kazimierz pisze.

28. kwietnia 2024 20:07
Rewalidacja nie należy do zajęć obowiązkowych, więc jest nieobowiązkowa. Rodzic może zrezygnować i wcale nie musi tego wniosku uzasadniać, jak to w interpretacjach MEN można wyczytać.

26. kwietnia 2024 19:49
Dyrektor musi takie zajęcia zapewnić, a rodzic może złożyć oświadczenie, że dziecko nie będzie z nich korzystać i tyle.

26. kwietnia 2024 19:45
długa i niepewna.

26. kwietnia 2024 19:45
Niech teraz mądry wizytator i mądry dyrektor na to odpowiedzą. Oczywiście, że rodzic może zrezygnować z zajęć rewalidacyjnych. Jest droga, żeby próbować, go "przymusić", ale

Ostatnio na forum
Najnowsze tematy
bullet.png egzamin ósmoklasist...
bullet.png pedagog szkolny i sp...
bullet.png mam te kwalifikacje?
bullet.png warsztaty dla grona
bullet.png prawnik - prawo ośw...
Najciekawsze tematy
bullet.png mam te kwalifikacje? [460]
bullet.png egzamin ósmoklas... [174]
bullet.png pedagog szkolny i... [118]